W drugą 50-tkę mojego życia „wjechałem”, nie powiem, z fasonem. Wśród pracowników naszej firmy, którzy okazali się być także oddanymi przyjaciółmi, z wielkim, słodkim tortem i… na wózku inwalidzkim. Zamiast frazy „z fasonem”, użyłbym chętnie wyrażenia „z przytupem”, ale przytupnąć już nie mogę. Ale po kolei…

Oto ja. Jacek Zagrabski. Lat 50, 190 cm wzrostu i 90 kg wagi. Rozwiedziony. 2 dzieci. Syn (lat 27) mieszka już „na swoim”, 23 -letnia córka wciąż ze mną, w niedawno wybudowanym domu, położonym w założonym w XVI w. jako miasto duchowne Koronowie, w wojewódzkie kujawsko-pomorskim, niedaleko Bydgoszczy i Borów Tucholskich. Pierwszy mój zawód, ten wyuczony to stolarz. Drugi zawód, ten ulubiony i wykonywany, to przedsiębiorca.

Było nas trzech. W 2014 r. założyliśmy firmę w branży galwanotechnicznej. Od tamtego czasu nasz IGAL stał się znaczącym graczem na tym rynku. Co robimy? A linie i wanny galwaniczne, urządzenia do galwazerni, systemy sterowania i wentylacji oraz neutralizatory ścieków. Brzmi obco? To prościej. Widzicie jakiś przedmiot, który jest pokryty warstwą cynku czy chromu, np. wkręty, gwoździe, śruby albo elementy wyposażenia wnętrz domów i mieszkań np. klamki, elementy mebli? To my właśnie produkujemy maszyny, które tę warstwę na przedmioty nakładają a pozostałości po tym procesie oczyszczają. A te maszyny sprzedajemy nie tylko do Polski, ale też np. do Szwecji i Niemiec.

Lubiłem podróżować. Po Polsce i za granicę. Jeździłem często i chętnie. Po nowe projekty, klientów, kontrakty dla firmy. Po nowe wyzwania, doświadczenia, wrażenia i wspomnienia dla siebie. Ostatnia podróż, prywatna z przyjaciółmi, w lipcu 2021 roku, do gorących Włoch, przestawiła zwrotnicę mojego życia i pokierowała na zupełnie inny tor. Uległem wypadkowi przy hotelowym basenie. Upadłem i już nie wstałem o własnych siłach. Złamałem kręgosłup, uszkodziłem rdzeń kręgowy i doznałem paraliżu wszystkich czterech kończyn. Tak mi powiedzieli w szpitalu w Trento, po kilkugodzinnej operacji wstawienia implantu i stabilizacji kręgosłupa, tuż po tym jak mnie wybudzili ze śpiączki farmakologicznej.

„Co oni pie…rzą?” – myślałem. – To nie może być prawda… Dam radę, wyjdę z tego… – myślałem. Nie przyjmowałem do wiadomości, że informacje, które przekazywał mi mój przyjaciel Jacek wraz z włoskimi lekarzami są prawdziwe. Bo los dawkował mi nadzieję. Mówili, że nie będę sam oddychał. Ale po 3 tygodniach odłączyli mnie od respiratora. Mówili, że nie będę jadł, że trzeba mnie będzie karmić dojelitowo, ale zacząłem sam przełykać pokarm. Mówili, że będę leżał, ale zacząłem siadać na wózku inwalidzkim. – Skoro mówią, że nie będę chodził… To może jednak, kiedyś… – zapewniałem sam siebie.

Przełom? Nic takiego się nie wydarzyło. Swój nowy stan traktowałem jak podróż, która, jak to podróż, kiedyś się kończy i wraca się do domu. Ja też do niego wróciłem. Włosi uznali, że zrobili co mogli. Ja uznałem, że mogę więcej. 4 miesiące po wypadku ćwiczyłem intensywnie na oddziale rehabilitacji w Bydgoszczy. Tam dowiedziałem się o Koninie, Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ i ich Akademii Życia i Samodzielności. – Tam cię nauczą jak znowu żyć – zachęcał kolega z rehabilitacji, który ukończył Akademię.

Pojechałem do Konina w stanie lęku. Przed wyjściem poza bezpieczne mury mojego domu – bo co się stanie jeśli utknę przy krawężniku, albo przed schodami? Lękiem przed ludźmi – bo się będą gapić i komentować, że ja, rzutki, pełen energii, biznesmen całą gębą, teraz kaleka… Trafiłem do Akademii bez sił i najmniejszych umiejętności – mycia zębów, zakładania spodni, czy kupowania bochenka chleba.

Mówili na mnie „Ojciec”. Bo byłem najstarszym lokatorem mieszkania treningowego Fundacji PODAJ DALEJ podczas letnio-jesiennego turnusu 2022 roku. Spędziłem tam 16 tygodni. Wśród młodych ludzi, zbliżonych wiekowo do moich dzieci, którzy, tak jak ja, drugi raz w życiu uczyli się przygotowywać posiłki, czy samodzielnie robić zakupy.

Ja sam dzięki codziennym, 3 godzinnym ćwiczeniom w centrum rehabilitacyjnym w Osadzie Janaszkowo stałem się silniejszy i sprawniejszy. Poznałem tam instruktorów niezależnego życia. To doskonali trenerzy, świetni psychologowie i aktywni ludzie, którzy podobnie jak ja nagle stanęli przed koniecznością poruszania się na wózku inwalidzkim, a gdy tę umiejętność opanowali po mistrzowsku zaczęli ćwiczyć w tej sztuce innych. Dzięki instruktorom niezależnego życia nauczyłem się sam myć, ubierać – od zakładania pampersa po buty, przygotowywać posiłki. Nauczyłem się sam wsiadać na swój wózek z poziomu łóżka i z niego schodzić oraz jeździć po mieście, nie tylko po gładkich chodnikach, ale i po bruku. Nabyłem też trudną sztukę innego planowania dnia. Bo na to co osobom sprawnym zajmuje 1 minutę, ja muszę często poświęcić i pół godziny.

Kolejny powrót do domu był zupełnie inny. Bo mam plany życiowe i wiem jak je zrealizować. Pomaga mi w tym córka Weronika, syn Kamil, rodzina, przyjaciele, moi wspólnicy i pracownicy firmy – ci ostatni już bardziej jak kumple. Wyłożyliśmy już odpowiednią kostką dojazd do domu i zainstalowaliśmy platformę. Planujemy przebudowę łazienki, abym mógł sam brać prysznic. Z powrotem do pracy nie miałem problemów. Inne obowiązki – teraz nadzoruję produkcję i zamówienia. Inny wymiar czasu pracy – 5 godzin dziennie. Papiery podpisuję długopisem przytroczonym gumką do dłoni. Mówię wam – da się!

Chciałbym jeszcze! Kupić samochód, zamontować platformę i prowadzić go z mojego wózka. To się da zrobić. Ale bez Osady Janaszkowo i jej mieszkań treningowych nie dam rady zrobić wielu innych rzeczy. Chciałbym nauczyć się samodzielnie cewnikować, aby nie prosić innych o pomoc przy tak intymnej czynności. A także wsiadać na wózek z poziomu ziemi. Już kilka razy z niego wypadłem. Krzepcy i pomocni ludzie byli akurat w pobliżu. Nie zawsze tak będzie… Ty też możesz sprawić, że ja i inne osoby z niepełnosprawnością nie zostaniemy sami na ziemi, na ulicy, na bruku… Pomóż nam zbudować mieszkania treningowe w Osadzie Janaszkowo. Wejdź na Wesprzyj | Osada Janaszkowo i zrób to!