„Najważniejsze to umieć dobrze balansować”
To będzie opowieść o dwóch… ciężarach. Pierwszy był zły. Ważył ok. 2 ton i spadł na mnie. To przez niego przestałem chodzić. Drugi ciężar był dobry. „Spadł mi z serca”. Gdy przekonałem się, że poruszając się na wózku także mogę być niezależnym człowiekiem.
Wilczkowo. To miejsce, w którym się urodziłem, wychowałem i gdzie mieszkam ze swoją rodziną. Nasze miejsce na ziemi ulokowane w środku Mazowsza. Miejscowość tak niewielka, jak i możliwość znalezienia w niej stałej pracy. Szczęśliwie, położona niedaleko i Warszawy i Płocka, które dają większe szanse na zatrudnienie. Ja tę szansę wykorzystałem.
Jestem tokarzem. Po ukończeniu szkoły zawodowej zatrudniłem się na rok w montowni Fabryki Samochodów Osobowych na warszawskim Żeraniu. Praca ciekawa, natomiast pieniądze za nią już niekoniecznie. Wówczas pojawiła się perspektywa, abym sprawdził swoje umiejętności jako tokarz, ponownie w branży samochodowej. Ale tym razem zamiast montować auta, toczyłem do nich części. Pensja spora, ale rozczarowanie tokarstwem większe. Wtedy zrozumiałem, dlaczego swojego fachu nie lubię.
Od wojska nie uciekałem. Po prostu mnie do niego powołano. Obowiązkową zasadniczą służbę wojskową rozpocząłem w Chełmie. Po niedługim czasie, awansując na stopień starszego szeregowego, zostałem przeniesiony do jednostki w Stargardzie Szczecińskim. W obu miejscach nadal miałem do czynienia z pojazdami. Najpierw zajmowałem się remontem i obsługą pojazdów opancerzonych, a później, jako kierowca – nawet czołgów. Podczas parady w Drawsku Pomorskim, miałem nawet okazję jechać czołgiem przed Prezydentem Polski. Mieliśmy szczęście. Nasza jednostka była pierwszą polską włączoną do NATO. Było to prestiżowe. Ale „fala” też była i mnie również nie ominęła. Postanowiłem nie wiązać swojej przyszłości z wojskiem. To nie jest moja droga. Jestem pokojowo nastawiony zarówno do ludzi, jak i świata. Wróciłem do domu.
Najpierw życie mi się „rozjechało”. Trudno mi było odnaleźć się w codzienności, w której nikt nie wydawał mi rozkazów, nie organizował każdej minuty, całej doby. Pracowałem „dorywczo” głównie na budowach. Zdobyłem wówczas nowe umiejętności. Jak położyć dach, jak wykończyć wnętrze pomieszczenia. Dzięki pracy na zlecenie ze znajomym poznałem moją Zosię. Mamy dwójkę dzieci. Najpierw na świecie pojawiła się córka Julia (dziś ma 22 lata), a po sześciu latach syn Mateusz (dziś 16 lat). I tak moje życie zaczęło układać się w całość.
Zostałem „nafciarzem”. Nie wyobrażaj sobie jednak zbyt wiele. Zmieniłem po prostu branżę. Pracowałem dla firmy, która z kolei pracowała dla rafinerii. Głównie w Płocku i w Gdańsku. Z ropą miałem tyle do czynienia, że montowałem rurociągi, którymi owa ropa płynęła. W domu w tamtym czasie byłem gościem. Zdarzały się mi się też dłuższe zlecenia w Polsce i za granicą. Dobrze wspominam te w Finlandii i Norwegii. Wyjazdy były odległe więc wracać do domu na kilka dni przerwy w pracy zwyczajnie mi się nie opłacało się. W czasie wolnym zwiedzałem. Do dziś mam w pamięci wiele z tych pięknych pejzaży odmiennych od tych, które podziwiałem w Polsce.
W ostatnich latach osiadłem mocniej w kraju. Pracowałem głównie dla jednej rafinerii. I to właśnie podczas pracy spadł na mnie ten prawie 2 tonowy ciężar. Stało się to dokładnie 30 maja 2023 r. w Płocku. Przytomności do końca nie straciłem. Czułem się taki zawieszony między jawą a snem. Nie pamiętam ludzi, którzy przy mnie byli ani słów, które wypowiadali. Pamiętam za to dokładnie jak dotykałem rękoma swoich… już bezwładnych nóg. Chciałem sprawdzić, czy są na swoim miejscu, bo ich w ogóle nie czułem.
Płoccy lekarze nie operowali mnie. Szybko zorganizowali helikopter medyczny, którym poleciałem na zabieg do Konstancina pod Warszawą. Następnie wróciłem do płockiego szpitala. Dojście do siebie i zrozumienie, co się wydarzyło, zajęło mi miesiąc. Prawdę poznałem słuchając rozmów lekarzy. Uraz rdzenia kręgowego spowodował paraliż kończyn dolnych. Lekarz powiedział mi tak: z punktu widzenia medycznego ma Pan marne szanse na odzyskanie czucia w nogach, ale cuda się zdarzają…
Byłem pewny, że to co najgorsze mam za sobą… A jednak… Znalazłem miejsce na dalszą rehabilitację w ośrodku w Kraszewie-Czubakach. Niedaleko Płońska, też na Mazowszu. Przeniosłem się tam i niemal natychmiast umieszczono mnie w izolatce. Miałem bakterię poszpitalną. Leczenie trwało bardzo długo. Cudem wyszedłem z tej izolacji. Lekarze zaproponowali mi i wdrożyli eksperymentalną terapię, która w końcu przyniosła efekty. „Na wolność”, czyli do zwykłej sali chorych przeniesiono mnie dopiero w sierpniu. Cieszyłem się z powrotu do rehabilitacji, ale po tak długim okresie „zalegania w łóżku” moje mięśnie były bardzo osłabione, a ich możliwości – żadne.
Pierwszy raz na wózku. Co poczułem? Wolność! Czułem się taki niezależny i szczęśliwy, że już nie jestem „przykuty” do łóżka; że mogę wyjechać na wózku poza swoją salę i zwiedzić cały ośrodek. Jak się domyślasz, za tym pierwszym razem to za wiele nie pojeździłem i nie zwiedziłem, bo nie miałem tyle siły. Ale salę ćwiczeń w końcu zobaczyłem. To był mój sukces.
Wzmocnić mięśnie. To był mój główny cel. W jego realizacji pomógł mi YouTube. Pomógł mi zresztą o wiele bardziej, niż zakładałem. Natrafiłem na filmy z instruktorami niezależnego życia z Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ w Koninie. Patrzyłem jak zaczarowany, jak chłopaki śmigają i balansują na swoich wózkach. Wydawało mi się to niemożliwe. Pomyślałem wówczas, że ja sam tak kiedyś będę jeździł, na pewno. Czytałem komentarze pod filmami. Znalazłem informacje o Fundacji i mieszkaniach treningowych. Wypełniłem formularz zgłoszeniowy i wysłałem. Dla pewności jeszcze zadzwoniłem do Fundacji i rozmawiałem z koordynatorką mieszkań. Robiłem wszystko, żeby mnie tylko mnie przyjęli. I przyjęli!
Kiedy na początku stycznia 2024 r. przyjechałem do Konina nie umiałem prawie nic. Tylko tyle, aby mój wózek wprawić w ruch. Po 3 miesiącach treningów potrafię na nim podjeżdżać pod krawężniki, zjeżdżać i wjeżdżać po schodach, balansować na kołach wózka. Potrafię też już przesiąść się na wózek z wysokości 3 materacy. Ale moim celem jest nauczyć się wsiadania na wózek z poziomu ziemi. Zdarzyło mi się kilka razy wypaść z niego. Za każdym na chodniku nie spędziłem dłużej, niż minutę. Zawsze znalazł się ktoś, kto pomógł mi wejść na wózek. No tak… Ale to Konin. Tutaj ludzie są bardzo przychylnie nastawieni do „wózkowiczów”. Jak będzie w Płocku, gdzie najwięcej przebywam i w rodzinnej miejscowości, gdzie nie ma chodników ani nawet utwardzonej drogi…? Tego nie wiem i nie potrafię sobie tego na razie wyobrazić.
Jest koniec marca 2024 r. Za kilka dni Wielkanoc. Kończy się mój turnus w mieszkaniach treningowych. Wracam do domu. Od wypadku, to mój pierwszy taki prawdziwy powrót do niego. Byłem tutaj tylko przez jeden weekend, w przerwie między turnusami rehabilitacji. Nie wiem, jak zareagują na mnie znajomi, sąsiedzi, ani inni mieszkańcy Wilczkowa. Podczas tamtego weekendu prawie w ogóle nie wychodziłem na zewnątrz. Obawiałem się reakcji ludzi, ich spojrzeń… Do tej pory byłem przecież dla nich silnym, niezależnym i energicznym facetem.
Do czego ja wrócę? Do domu? Tak. Ale wiele jego elementów trzeba będzie dostosować do moich potrzeb. Tunel, w którym z żoną uprawialiśmy warzywa, też trzeba będzie wymienić na większy. A może nawet na szklarnię. Żebym mógł po niej jeździć i doglądać roślin. Do dawnej pracy nie wrócę. To niemożliwe. Muszę się znów przebranżowić, ale jeszcze nie wybrałem nowej profesji. Może spróbuję swoich sił w IT. Komputery to była moja druga pasja.
Nie boję się tego co zrobi Zosia i dzieciaki. Przez te wszystkie miesiące w Płocku i Kraszewie byli ze mną niemal codziennie. Teraz, gdy byłem w Koninie, każdego dnia ze sobą rozmawialiśmy. Ja im opowiadałem o swoich postępach, a oni o tym, co zadziało się w domu. Tak, jestem pewny, że ta ciężka próba jaką był mój wypadek, naszą rodzinę wzmocniła. Tak, jestem pewny, że mam do kogo wrócić i dla kogo dalej żyć.
Pomóż mi i zbuduj ze mną Osadę Janaszkowo.