Dlaczego Mirek godzinami wpatruje się w urnę na swoje prochy?

15 lipca 1982 r., w 572 rocznicę bitwy pod Grunwaldem, skoczyłem z pomostu dzikiej plaży w Pieckach wprost do Jeziora Jezuickiego rozlewającego swoje wody między Bydgoszczą a Inowrocławiem. Służyłem wtedy jako starszy szeregowy w niedalekiej jednostce wojskowej w Bydgoszczy. Za 90 dni miałem wracać do domu ze stopniem kaprala. A co robi wojsko, kiedy mu się na służbie nudzi, a niedaleko ma jezioro? Jedzie tam autostopem, aby się wykąpać. Niekoniecznie informując o tym przełożonego. Pierwszy skok mi się udał. Drugi już nie. Uderzyłem głową w piaszczyste, zbite dno. Zgięty w scyzoryk, nie mogąc ruszyć głową w żadną stronę ani zawołać pomocy topiłem się z pełną świadomością, że umieram…

Jak mnie uratowano? Na kilka rat. Najpierw był przygodny wczasowicz, który wyciągnął mnie z wody, zrobił mi sztuczne oddychanie, a potem poszedł, bo uznał, że jestem trupem. Potem był kolejny wczasowicz, który bardziej znał się na ratownictwie, bo był majorem wojska polskiego. Gdy ten wykonywał u mnie resuscytację krążeniowo-oddechową, mój kolega biegł 5 km do najbliższego telefonu, aby wezwać pogotowie. Potem karetką zawieziono mnie – bez kołnierza na szyi, bez zamocowania na noszach, obijającego się o pośladki sanitariusza – do szpitala w Bydgoszczy. A tam zrobiono mi zdjęcie Rtg, które pokazało biało na czarnym, że mam złamany kręgosłup.

Kilka dni i chłopak pójdzie do piachu – stwierdzili lekarze i… zostawili mnie w spokoju. Potem jednak uznali, że może warto mnie przetransportować do szpitala Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Niestety, za późno. Uratowano mi tam życie, ale nie chodzenie. Jak się później okazało, gdy trafiłem do szpitala mój rdzeń kręgowy nie był uszkodzony, a jedynie uciśnięty. Gdybym szybko dostał pomoc, prawdopodobnie nie przeżyłbym reszty swojego życia na wózku inwalidzkim z porażeniem czterokończynowym. Tak oto upamiętniłem pokonanie Krzyżaków. Przyznacie: są lepsze sposoby…

Przez 4 lata po wypadku „włóczyłem się” po polskich szpitalach i sanatoriach intensywnie się rehabilitując. Potem zająłem się też profesjonalnie sportem. Najpierw trenowałem lekkoatletykę (wyścigi na wózkach, pchnięcie kulą, rzut dyskiem i rzut oszczepem), a potem pływanie. Byłem członkiem kadry narodowej niepełnosprawnych pływaków przez 15 lat. W tym czasie zdobyłem dla Polaków medale każdej barwy na czterech Paraolimpiadach, 4 Mistrzostwach Świata i 4 Mistrzostwach Europy. Byłem też pierwszym tetraplegikiem, który w 1989 r. przejechał na zwykłym wózku inwalidzkim Maraton Warszawski – dystans: 42 km 195m w czasie 6 godzin i 24 minut. Pracowałem, prowadziłem własną firmę, mieszkałem w swoim mieszkaniu w Bydgoszczy, byłem instruktorem aktywnej rehabilitacji i… „psem na baby”. Cóż – nazwisko zobowiązuje. A teraz…?

Teraz moje ręce, dzięki którym żyłem samodzielnie i osiągałem sukcesy sportowe już mnie nie słuchają. Tak je „zużyłem”, że już się nie prostują. W listopadzie 2020 r. zachorowałem na COVID-19 co jeszcze bardziej pogorszyło moje zdrowie. Moje nerki nie pracują, oddycham z trudem, układ pokarmowy też szwankuje. Potrzebuję pomocy, aby się ubrać, przenieść z łóżka na wózek. Końcówka mojego życia nie jest fajna. Ja, mistrz, stałem się wrakiem człowieka i gnuśnieję w smutnym pokoju w Domu Pomocy Społecznej. Na szafce postawiłem urnę na swoje prochy. Na krzesłach nakleiłem kartki, kogo powiadomić, gdybym odszedł we śnie. Wiem, że ci przyjaciele zadbają, abym był godnie pochowany. I mam tylko jedno marzenie…

Chciałbym przeżyć jeszcze kilka lat w mieszkaniu wspomaganym Osady Janaszkowo. O idei takich mieszkań usłyszałem już od samego śp. Doktora Piotra Janaszka kiedy z jednym plecakiem całego mojego dobytku przyjechałem w 1987r. na organizowany przez doktora Piotra obóz rehabilitacyjny dla osób niepełnosprawnych w Mielnicy nad Gopłem.

O tym czy będę żył decyduje Bóg. O tym, czy ja – „Stary Tetrus” – będę żył godnie decydujesz Ty.

Pomóż mi i zbuduj ze mną Osadę Janaszkowo!
https://osadajanaszkowo.pl/wesprzyj

Mirosław Piesak, Bydgoszcz